Szymon Babuchowski

ŻYCIE

kolejne koło dobry czas zatoczył
więc znowu siedzę tu przy Twoim boku
i w Twoje patrzę uśmiechnięte oczy
wierząc że Bóg jest Panem naszych kroków

i wszystko staje się znów po raz pierwszy
w ciszy wieczornej pod lipcowym niebem
te długie drogi które przez nas przeszły
pod powiekami wabią nas do siebie

przez park idziemy całkiem nierozważni
perełki śmiechu rozsiewając wkoło
nie widząc węża co się w trawie czai
i czyha tylko żeby nas pochłonąć

jutro będziemy opłakiwać zdrady
dzisiaj się połóż na moich kolanach
popatrz jak kajak przepływa przez bramę
jabłka dojrzałe kołyszą się w sadach

będziemy grzeszyć będziemy powracać
On nam wybiegać będzie na spotkanie
żywot człowieczy syzyfowa praca
z cichą nadzieją na zmartwychpowstanie




PISANIE

patykiem ryję Twoje imię
na brzegu prastarego morza
i patrzę jak ten napis ginie –
całunem go przykrywa woda

a w mojej dłoni chudy patyk
od nowa twierdzę z liter stawia
abym za chwilę mógł zobaczyć
niebieski język co ją strawi

odwieczna walka dwóch żywiołów
i ich przedziwna święta przyjaźń
bije się Jakub z Panem Bogiem
do bramy Nieba się dobija




ŚWIAT

Od czasów Jezusa wiele się zmieniło:
w niebo przebite włóczniami kominów
rosną katedry biurowców, ziemię
oplatają cierniste krzewy kabli. Dobra,
koronkowa robota. Cezar uśmiecha się,
widząc swą podobiznę na wszystkich ekranach.
W nowych świątyniach brzęczą monety,
kupcy uprzejmie informują.
Wielka promocja: lepsza cena zdrady.
Dwadzieścia dziewięć dziewięćdziesiąt dziewięć.
Na Miejscu Czaszki co wieczór
igraszki – śmierć jest tylko gadżetem.
A diabeł kobietą. A może odwrotnie?
Wiruje diabelski młyn – ze zmielonych dusz
robi się hamburgery. Po ile ta wata?
Przemija postać widzialnego świata.
Kto to wszystko uniesie? Kto weźmie,
zmiesza z gliną, kto na nowo
ulepi, tchnie, ożywi? Komu
rany wytrysną jak źródło?




* * *

przyjdź Duchu Święty nie umiem się modlić
lecz skoro wszystko we mnie Ciebie woła
po cóż bym jeszcze westchnienia miał mnożyć –
Ty się módl we mnie gdy ja nie podołam

przywołuj siebie (czy to nie jest dziwne
mieć Ciebie w sobie i za Tobą tęsknić)
wołaj mnie wołaj gdy do piekła idę
przemień mnie w niebo zalecz moje klęski

przyjdź Duchu Święty nie umiem się modlić
lecz skoro jesteś to i ja się stanę
nowym bukłakiem z winem bardzo młodym
Tobie poddanym naczyniem glinianym




* * *

przewiej mnie Wietrze przewiej
przeszyj przenicuj przemień
ziarnem pszenicy wsiej w ziemię
przesyp mnie przesącz przez siebie

przez przetak aż powiem tak
aż wyznam wypowiem Twój znak
aż krzyże naszych komórek
w jedną obleką się skórę




* * *

miałeś we mnie rosnąć Panie jak rośnie drzewo albo człowiek
rozkrzyżowałem nawet ręce by było Ci wygodnie
wtedy coś zaczęło drążyć mnie od środka
rzeźbić korytarze po których hulał wiatr

dziś moje wnętrze wypełnia nic
dziś jestem pełny pneumy
i tęsknię

wywołałem Twoje zdjęcie
z krzyża chowam w sobie

negatyw.




* * *

krople zatrzymane na skraju gałęzi
prześwietlone blaskiem jesiennego słońca
gdy mały włos wody dzieli je od śmierci
ciążące ku ziemi ale nie do końca

jakby jedną ręką trzymały się życia
które na ich brzegach rozpościera tęczę
krople takie jasne jak Boże źrenice
pomiędzy światami mają swoje miejsce